• No results found

ppssyycchhoollooggtteerraappeeuuttaa 03

N/A
N/A
Protected

Academic year: 2021

Share "ppssyycchhoollooggtteerraappeeuuttaa 03"

Copied!
32
0
0

Bezig met laden.... (Bekijk nu de volledige tekst)

Hele tekst

(1)

03

marzec 2011 nr 154, rok XIV ISSN 1505-2184

cena 2,50 zł www.sw.gov.pl

p

ps sy yc ch ho ollo og g

tte erra ap pe eu utta a

(2)

FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

2

Marzec 2011 r.

OKŁADKA: fot. Piotr Kochański

PSYCHOLOG, TERAPEUTA – temat miesiąca 3 Psycholog, czyli…

4 Zmiana na horyzoncie 7 Cel diagnoza

8 Oddział nowej szansy

KRAJ

23 Interwencja psychologiczna (SMP, cz. III) 24 Quo vadis GISW

25 Utrzymać miejsca pracy 30 Spieszyli z pomocą

KOBIETĄ BYĆ… W SŁUŻBIE I PO 10 Służba jest (też) kobietą 10 Szpilki wkładam po pracy 11 Łzawe filmy i rodzina 12 Nie płeć decyduje

13 Barwy szczęścia mam w TV

PREZENTACJE – OISW Wrocław 14 Wrocławska „jedynka” na szóstkę 15 W symbiozie ze środowiskiem

16 Uspołecznienie – dolnośląska domena 16 Skazani na skazanych

18 Wołów otwarty na potrzeby 18 Dając otrzymują coś więcej 19 Kwitnący Dzierżoniów

ŚWIĘTO SŁUŻBY WIĘZIENNEJ 20 Święto Służby

21 Dokonania 2010

RECENZJE

24 Przeczytajmy o Stres i wypalenie w służbie

HISTORIA

26 Od niewolnika do pracownika 27 Historyczna oszczędność 32 A „Radocha” stoi

AKTUALNOŚCI

28 Generalska nominacja 28 Apelacja: Niewinny 28 Nad niemoc wzleć 29 e-paczka

29 Rozmawiajmy o emeryturach 29 Mówił też do nich

SPORT

31 Mistrz z Giżycka

31 Turniej pełen niespodzianek 31 Małopolscy alpejczycy

03

marzec 2011 nr 154, rok XIV ISSN 1505-2184 cena 2,50 zł

www.sw.gov.pl

Forum penitencjarne

Forum penitencjarne

28 Generalska nominacja

4 Zmiany na horyzoncie

14 Prezentacja – OISW Wrocław

32 A „Radocha” stoi

30 Spieszyli z pomocą

10 Kobietą być...

fot. Piotr Kochański

fot. Piotr Kochański

fot. archiwum

fot. Piotr Kochański

fot. APJ fot. EŚK

(3)

PSYCHOLOG

Psycholog więzienny, czyli kto?

– z takim pytaniem zwracamy się do dr Marii Gordon, psycholog, pra- cującej na oddziale psychiatrii sądo- wej w mokotowskim areszcie.

To przede wszystkim specjalista, któ- ry ma wiedzę o emocjach, zachowaniach człowieka oraz mechanizmach psycholo- gicznych warunkujących te zachowania i zajmuje się człowiekiem w warunkach izolacji więziennej. Uwięzienie to sytu- acja trudna dla każdego, z różnych po- wodów. Niesie ze sobą ograniczenia, za- grożenia i niemożności. Pozbawienie wolności to wyrwanie człowieka z jego dotychczasowego środowiska rodzinne- go i społeczno-kulturowego. Psycholog pełni rolę pomocniczą. Pomagamy wszystkim zajmującym się więźniami.

Przede wszystkim wychowawcom, ale i dyrektorom czy komisji penitencjarnej.

Psycholog może dać pogląd na temat przyczyn takich, a nie innych zachowań, zaburzeń i pomóc znaleźć sposoby zara- dzenia tym sytuacjom. To on powinien diagnozować osadzonego. Nie ma być pracownikiem decyzyjnym, ale dostar- czać informacji. Warto przypomnieć, że psycholodzy przyczynili się do wielu po- zytywnych zmian w systemie więziennic- twa od 1956 r.

Jak rozumiem, opieka psycholo- giczna jest potrzebna każdemu więź- niowi?

Kontaktu z psychologiem potrzebuje większość osób uwięzionych, szczegól- nie tych po raz pierwszy, zwłaszcza na początku odbywania kary. Co praw- da niektóre osoby radzą sobie same, ale zdecydowana większość potrzebuje po- mocy psychologa, choć na różnym eta- pie pobytu w izolacji.

Czasem się słyszy, że psycholodzy są niedoceniani w swej pracy z osa- dzonymi.

Być może niektórzy mają takie wra- żenie. Może to być spowodowane po-

czuciem, że ich wiedza nie jest wystar- czająco wykorzystywana, ich sugestie pomijane. Myślę, że docenienie zależy od paru czynników. Ze strony psycho- loga istotny jest poziom jego wiedzy fa- chowej, kompetencji zawodowych i oso- bowych, aktywności zawodowej i do- strzegania przez niego problemów osa- dzonych. Po stronie administracji zale- ży to od realizacji ustaleń prawnych od- noście ich pracy, wyznaczania zadań przez dyrektora jednostki. Duże znacze- nie ma też atmosfera w jednostce i to, jak inni tam pracujący postrzegają ro- lę psychologów. Powinni być, i mam wrażenie że są, traktowani jako specja- liści od spraw trudnych.

Współpracujecie przede wszystkim z wychowawcami. Jak ta współpra- ca wygląda?

Istnieje na dwóch płaszczyznach:

formalnej, wynikającej z obowiązujące- go prawa – kkw, regulaminy – i niefor- malnej, wynikającej ze rozumienia wspólnego celu pracy. Polega on na tym, by więzień umiał sobie pora- dzić z trudną sytuacją więzienną i aby chciał skorzystać z oferty resocjalizacyj- nej. Ci dwaj fachowcy powinni się ro- zumieć i doceniać swe kompetencje.

Nie zawsze wszystko idzie gładko.

Z czego wynikają problemy pojawia- jące się w pracy psychologa więzien- nego?

Jeśli się już pojawiają, to są przeważ- nie skutkiem niedostatku kompetencji, nie tylko zawodowych, ale też wynika- jących z cech osobowych, nazywanych umiejętnościami społecznymi. Ten za- wód wymaga nieustannego szkolenia się. Problem stwarza także nadmierne sformalizowanie pracy. Zajmujemy się indywidualnym człowiekiem, obce nam są uogólnienia rozciągane na jakąś grupę osób i związane z tym określone w przepisach ich traktowanie. Czasem powoduje to np. eskalację konfliktu,

wejścia w grę narzucaną przez osadzo- nego. Tak było w przypadku więźnia, który na pojawiające się trudności re- agował autoagresją. W pewnym mo- mencie przeniesiono go z celi, gdzie miał zapewnioną pewną stabilność psychicz- ną, do innej. Administracja podeszła do sprawy bardzo formalistycznie, co spowodowało poważny w skutkach akt autoagresji. Tak nie musiało się stać.

Każda grupa więźniów ma swoje specyficzne problemy. Proszę o parę słów na ten temat.

Osoby pierwszy raz uwięzione mają szczególne problemy adaptacyjne, a tak- że dotyczące sytuacji rodzinnej czy za- wodowej. Młodocianych charakteryzuje przede wszystkim bunt, szukanie sporu, ale ich postawy patologiczne nie są moc- no utrwalone, łatwiej można do nich do- trzeć i ich zmienić. U recydywistów do- minuje słaba więź ze światem ze- wnętrznym a po wielu latach uwięzie- nia także zmęczenie izolacją, nieustan- ną kontrolą. Musimy walczyć, by nie traktowali tego miejsca jak domu.

W przypadku kobiet dominujące są pro- blemy adaptacyjne związane z ich nasta- wieniem na dzieci i rodzinę.

Liczba psychologów zatrudnionych w SW nie wydaje się wystarczająca.

Niewątpliwie jest nas za mało. Sytu- ację komplikuje także fakt, że na eta- tach wychowawców czasem zatrudnia się psychologów. To marnotrawienie ich możliwości. Zakres obowiązków wycho- wawcy jest inny. Należy zwiększać ilość etatów psychologicznych w jednost- kach. Zadania, jakie ma do wykonywa- nia psycholog wobec więźniów, to przede wszystkim pomoc:

– w adaptacji w więzieniu, tym któ- rzy sobie nie radzą,

– w uzyskaniu zdolności do adapta- cji społecznej po wyjściu,

– pomoc osobom z symptomem „do- brego więźnia”, które pozornie świet- nie się adaptują, ale ich osobowość, jej struktura się nie zmienia.

Naszym zadaniem jest także organi- zowanie pracy resocjalizacyjnej i tworze- nie atmosfery jej sprzyjającej. Pomocne w pracy psychologów więziennych by- łoby wykonywanie większej liczby ba- dań wśród więźniów, za pomocą których można diagnozować przeszkody i pro- blemy pojawiające się w konkretnych jednostkach penitencjarnych.

rozmawiał Grzegorz Korwin-Szymanowski zdjęcie Piotr Kochański

W oddziałach penitencjarnych pracu- je 332 psychologów (stan z wrze- śnia 2010 r.). Na jeden etat przypada przeciętnie 240 więźniów. Aby efektyw- nie wykonywać pełen zakres swych za- dań, psycholog – zgodnie z zaleceniami Biura Penitencjarnego CZSW – nie po- winien mieć więcej niż 200 podopiecz- nych. Ta norma jest spełniona na tere- nie czterech okręgowych inspektoratów SW, w siedmiu na jeden etat przypada od 200 do 300 osadzonych, w czterech kolejnych jest ich ponad 300. Są jednost- ki penitencjarne (sześć), w których eta- tów dla psychologa nie ma w ogóle, w dziewięciu na jednego przypada po- nad 500 więźniów.

GKS

Trzeba wyraźnie powiedzieć – psychologów mamy za mało. Pracują w oddziałach penitencjarnych, terapeutycznych, w oddziałach psychiatrii sądowej i w ośrodkach diagnostycznych. Wspomagają wychowawców w ich codziennej pracy z więźniem. Tonują nastroje, motywują do resocjalizacji.

Psycholog,

czyli…

(4)

FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

4

TERAPEUTA

M

ałgorzata Kruba jest filigranową brunetką.

Mężczyźni są młodzi, siedzą przed nią w pół- kolu i słuchają. Są w fazie prekontemplacji.

To znaczy, że nie są gotowi do zmian. Nie gotowi, żeby zrezygnować z papierosów, przestać opijać się piwem, szprycować narkotykami. Jest kilku bigo- rektyków z obsesją na punkcie umięśnionego cia- ła, pracoholik, ktoś w niekończących się stanach de- presyjnych. Po wyrokach, w więzieniu na terapii dla narkomanów w Gorzowie Wielkopolskim, na oddzia- le półotwartym. Jedni leczyć się muszą, inni dekla- rują chęć zmian.

Funkcjonariuszka mówi o zmianie życia – jest możliwa, doświadczyć może jej każdy, ale nie każ- dy jej chce. Pokazuje książkę, na której oparła swe metody terapeutyczne: „Zmiana na dobre. Rewolu- cyjny program zmiany, który pomoże ci przezwy- ciężyć złe nawyki” (autorzy: dr psych. James O. Pro- chaska, dr psych. John C. Norcross, dr psych. Car- lo C. Diclemente). Jest kierowniczką oddziału, pa- cjenci mówią o niej Kierownica.

Prekontemplacja

– Ma Pani swojego terapeutę? – pyta terapeuta Piotr Parzychowski. Trochę zdziwiona pytaniem, ko- bieta odpowiada, że nie potrzebuje. Ale Parzychow- ski myśli inaczej, jest fachowcem, podobnie jak Mał- gorzata Kruba, zna się na tych sprawach. Kobieta jest matką autystycznej dziewczynki, trochę zalęk- niona, pesymistycznie nastawiona do świata. Piotr w niej to zauważa, myśli, że przydałoby się jej wsparcie. Jest urodzonym terapeutą. Raz w tygo- dniu przyjmuje pacjentów w „Szansie”, gorzowskiej poradni psychologicznej.

Piotr i Małgorzata poznali się właśnie w „Szan- sie”. To specjaliści od zranionych dusz, pogubionych umysłów, słabo widzących własne emocje, zaplą- tanych w natręctwa, uzależnionych od miłości, lę- ku, substancji psychoaktywnych, czekolady, siłow- ni, władzy... Oboje pracują z narkomanami – Gosia w więzieniu, Piotr jako kierownik sekcji kwalifika- cji w największym w Europie Ośrodku dla Osób Uza- leżnionych SP ZOZ „Nowy Dworek”, gdzie leczy się prawie 250 osób (również z podwójną diagnozą, np.

uzależnieni schizofrenicy).

– Terapeuta niekoniecznie rozdrapuje rany i się- ga głęboko wstecz do dzieciństwa. Czasami wska- zuje na sposób myślenia, konstrukcje, uwarunko- wania zachowań, pokazuje skostniałe schematy funkcjonowania – tłumaczy Piotr Parzychowski. Z te- go co mówi, wynika, że każdy mógłby mieć swoje- go terapeutę i dobrze by mu to zrobiło, bo zyskał- by większy komfort życia. Niezależnie, czy ktoś utknął w depresji i trawi go smutek szarej codzien- ności (i bez pomocy nie wynurzy się z bolesnego trwania), czy też wiedzie mu się całkiem nieźle, bez wspomagaczy podtrzymujących dobry nastrój – wszyscy potrzebują rozmów filtrujących.

Można jednak próbować zmieniać się samemu.

W każdym człowieku tkwią ogromne pokłady i moc samonaprawy, jak twierdzi Piotr, a terapeuta tylko ukierunkowuje go w tę stronę. – Niedobrze by by- ło, gdyby każdy potrzebował terapeuty, ludzie są mądrzejsi od terapeutów – twierdzi Małgosia.

O mechanizmach zmian czytamy w proponowa- nej przez nią książce. Są w niej opisane procesy, ja- kie zachodzą w każdym człowieku podczas rozwo- ju oraz podane przykłady setek osób, które samo- dzielnie zmieniały się, pokonywały własne proble- my, złe nawyki, po kolei przeszły wszystkie stadia przemian. – Nasz program terapeutyczny „Zmia- na na horyzoncie” traktuje narkomanię bardziej ja- ko niezdrowy nawyk niż jako chorobę. Jest to opty- mistyczne podejście do problemu narkomanii, na zasadzie: poradzisz sobie, nawyku bowiem moż- na się oduczyć, tak samo jak objadania się czy ob- gryzania paznokci – mówi Małgorzata, autorka wię- ziennego programu.

Wystrzeleni w kosmos

Przeprowadzam szybki test, pytam znajomych czy kiedykolwiek korzystali z pomocy psychoterapeuty.

Okazuje się, że pół na pół. Jedni zwrócili się o po- moc do psychologa, kiedy poczuli dotyk „dna” i nie chcieli na nim osiąść. – Nie stawiaj siebie pod ścia- ną – ktoś usłyszał na początku terapii. Inni to ci, co radzą sobie sami. Walczą. Rzucają palenie z dnia na dzień, zaczynają dietę odchudzającą i składają noworoczne postanowienia, że nie tkną więcej ani kropli, będą uczyć się języków obcych, uprawiać sport, a mniej patrzeć w telewizor. Wszyscy pragną tego samego – zmiany na lepsze.

Pacjenci Małgorzaty i Piotra są w sytuacji trochę innej niż człowiek bez wyroku, na wolności. Czę- sto są przymuszeni do leczenia nakazem sądowym albo przez rodzinę. – Są wystrzeleni w „kosmos”

na siłę, nie widzą konsekwencji palenia i ćpania – mówi Małgorzata. Powinni tylko chcieć się leczyć.

Jednak mechanizm zmian u każdego zawsze jest taki sam. Na początku jest prekontemplacja, czyli zaprzeczanie, że ma się problem, usprawiedliwia- nie i poddanie się, stosowanie rozmaitych mecha- nizmów obronnych. W tym stadium człowiek nie chce i nie zamierza się zmieniać. Pije, pali, obżera się, ćpa dla przyjemności. Nie potrafi przestać, nie próbuje, nie chce.

Kiedy Gosia poznaje Piotra

W „Szansie” Małgorzata i Piotr zgadali się na te- mat pacjentów. Ona mówiła, że jej pacjenci z wię- zienia po opuszczeniu zakładu karnego nie mają gdzie się leczyć i trafiają w próżnię, on – że pracu- je w ośrodku, gdzie mogliby kontynuować tera- pię. I tak się zaczęło. Dyrektorzy obu placówek pod- pisali umowę o współpracy. I od dwóch lat Piotr

Małgorzata spogląda przez okno. Widzi pejzaż we mgle, szare pola, zarys komina i ulicę wijącą się w oddali, przez chwilę myśli, że tą drogą jeździ do domu. Potem widzi kratę, odwraca głowę i napotyka na wzrok mężczyzn.

Zmiana

na horyzoncie

(5)

TERAPEUTA

przyjeżdża do zakładu karnego z ofertą leczenia sta- cjonarnego w Nowym Dworku.

Nie przyjeżdża sam. Są z nim pacjenci. Między in- nymi byli więźniowie, którzy kiedyś leczyli się u Go- si, a teraz są u Piotra. – Te spotkania dają wiele na- szym skazanym, przede wszystkim pokazują dalsze losy uzależnionych kolegów, trud podjętego lecze- nia i nadzieję na zwycięstwo z nałogiem – mówi kie- rowniczka Kruba. – To, co mówią byli pacjenci, dzia- ła. Są żywymi dowodami zmiany. Mówią: zrobiłem to sam, popatrz na mnie.

Po takim spotkaniu z 32 pacjentów Gosi (pojem- ność więziennego oddziału terapeutycznego) dekla- ruje się dziesięciu, a jeden, dwóch jedzie do No- wego Dworku. Osoby, które podjęły leczenie w ze- wnętrznym ośrodku odwykowym, przeszły drogę z prekontemplacji do KONTEMPLACJI. Przeszły ją w zakładzie karnym pod czujnym okiem Gosi i wię- ziennego zespołu terapeutycznego. – Uświadomie- nie sobie zachowania, które stanowi problem, to pierwszy krok do zmiany – podkreśla kierownicz- ka. – Naszym założeniem jest przejście z jednego do kolejnego stadium leczenia, w większości przy- padków z prekontemplacji do kontemplacji.

Założenie abstynencji całkowitej to niedoścignio- ny cel (stąd bierze się zarzut o nieskuteczność te- rapii), bo ludzie obawiają się, że sobie nie poradzą i trzymają się nałogu. Tymczasem proces zmian roz- ciągnięty jest w czasie, ma swoje etapy, które wio- dą w górę, jak schody, aż do podestu „działanie”, a następnie „podtrzymanie” – faz, kiedy wprowa- dzamy w życie postanowienia i trwamy w nich. Ide- ałem jest dożywotnie rozwiązanie problemu, któ- ry towarzyszył człowiekowi całymi latami, albo cho- ciaż „uśpienie” go na dłuższy czas.

Kontemplacja

W fazie kontemplacji człowiek chce się zmieniać, ale towarzyszy mu nieświadomy opór wobec zmiany, paraliżujący strach przed niepowodzeniem. – Często są to osoby po wielokrotnych nieudanych próbach le- czenia – tłumaczy Gosia. Praca terapeutyczna u tych pacjentów skupia się na wzmacnianiu dotychczaso- wych sukcesów. Kiedy jestem trzeźwy, potrafię roz- mawiać z żoną o problemach, potrafię wtedy zaosz- czędzić pieniądze, mam lepszą pamięć. Kiedy nie ćpam, nie siedzę w kryminale, dostaję fajną opinię od otoczenia (inni mnie chwalą, lubią, cenią), wtedy inaczej o sobie myślę – i ta myśl to mega bogactwo!

Wielu utyka w tej fazie. Poszerzają swoją wiedzę i świadomość o problemie czy nałogu w nieskoń- czoność, jakby delektowali się odkrywaniem mecha- nizmów funkcjonowania człowieka. Poznają własne ABC, nazywają sytuacje, które wyzwalają w nich ćpanie, picie czy obżarstwo, analizują swoje zacho- wanie i przyglądają się konsekwencjom – wziąłem narkotyk, więc nie stawiłem się w pracy, wypaliłem trzy paczki papierosów – wydałem 35 zł, objadałem się do bólu żołądka – przytyłem 3 kg w tydzień.

W końcu każde ludzkie zachowanie ma jakiś cel i niesie konsekwencje.

Niektórzy idą dalej i przygotowują się do zmia- ny, planują ją, a nie tylko o niej marzą – przecho- dzą więc do fazy przygotowania, a dalej jest już dzia- łanie.

Działanie

Sebastian przeszedł wszystkie stadia zmian. Naj- pierw leczył się w więzieniu, potem w Nowym Dworku, teraz na wolności układa sobie życie z He- leną, czeka na narodziny dziecka. Opowiada:

REKLAMA

(6)

TERAPEUTA

Na terapię w więzieniu zgłosiłem się z nadzieją, że wcześniej opuszczę zakład karny. Z biegiem dni zmieniałem się, kontakt z prowadzącą, panią Go- sią, dotknął mnie. Mówiłem, a ona mnie słuchała, mogłem przyjść z każdym problemem, powiedzieć o wszystkim... i tak po prostu szło, w środku zachcia- łem zmiany, uwierzyłem, że jest prawdopodobne, że mogę wyjść z nałogu. Ona we mnie wierzyła, mó- wiła, że wie, że ja sobie to wszystko poukładam. Po- kładała we mnie nadzieję i coś z tego jest, zaczy- nam nowe życie.

Kiedy Piotr Parzychowski przyjechał do więzienia ze swoimi pacjentami, Sebastian podszedł do nie- go i poprosił na bok. Bardzo chciał się leczyć na wa- runkowym zwolnieniu. – Dla kogo to robisz, dla sie- bie czy wokandy? – dopytywała Małgorzata. Żeby udowodnić, że zależy mu na leczeniu, Sebastian chciał zrezygnować z wokandy, ale kierowniczka wy- biła mi to z głowy.

Stanął przed sądem penitencjarnym, a sędzia za- pytał: „Z czego pan będzie żył?”. Pomyślał, że po- legł, ale Bóg czuwał, weszła kierowniczka i wytłu- maczyła, że w Nowym Dworku pacjenci otrzymują pieniądze, aby nauczyć się nimi zarządzać, i tak z tej opresji Sebastiana wybawiła. Ukończył terapię sta- cjonarną w Nowym Dworku, a będąc w hostelu dla byłych narkomanów miał prawo podjąć pracę. Kie- dy jej szukał, poznał w Tesco Helenę, wynajęli mieszkanie pod Świebodzinem. – Nie wrócę już do Bielska Białej, skąd pochodzę, całe to miasto ko- jarzy mi się z narkotykami i alkoholem – kończy Se- bastian swoją opowieść. Ma łezkę pod okiem, tatu- aż, pamiątkę z więzienia, oznacza tęsknotę za wol- nością. Tej łezki już nie potrzebuje.

Dzień jak co dzień

Sebastian to sukces więziennego zespołu terapeu- tycznego. Gorzowski odział terapeutyczny został otwarty 22 października 2007 r. Pracują tu specja- lista psychoterapii uzależnień Marta Sprengel-Pie- czyńska, psycholog Marcin Jankowski, wychowaw- ca Marcin Pawłowski, i poznana już – najniższa wzrostem – Małgorzata Kruba, co szczególnie wi- dać, kiedy stoi na więziennym korytarzu, przy że- laznej kracie, obok wytatuowanych skazanych wra- cających z siłowni. Wygląda wśród nich jak harcer-

ka, młodsza siostra, która jednak gra pierwsze skrzypce i nadaje ton.

Małgorzata lubi zmiany, planuje, że kiedyś będzie wspierać osoby z zaburzeniami odżywiania – gru- basów, anorektyków, bulimiczki… – Zmiana jest twórcza – podkreśla jej kolega po fachu z Nowego Dworku – Świeże spojrzenie sprawia, że nie przy- klejamy innym łat, ludzie nie nakładają się na sie- bie. Szczególnie jest to ważne w pracy psychologa.

Zespół terapeutyczny otrzymał niedawno list od matki jednego z pacjentów: „Jesteśmy bardzo za- dowoleni, że jest w zakładzie z możliwością tera- pii. Może miejsce i mijający czas spowoduję reflek- sje u K.? Może dzięki Państwa pomocy wróci do lo- gicznego myślenia? My jako rodzina nie odrzuca- my go (…). Dobrze, że ostatnia umiera nadzieja. Pra- ca Państwa i ośrodki, w których ci nieszczęśnicy znajdują fachową pomoc, umacnia tę nadzieję – za co dziękuję. Życzę Państwu dobrych efektów Waszej pracy – aby jak najwięcej udało oddzielić się plew od zdrowego ziarna.

Powodzenia i dalszych sukcesów!”

Gorzowski program terapeutyczny „Zmiana na ho- ryzoncie” został zgłoszony do konkursu na najlep- szy program dla skazanych uzależnionych od środ- ków psychoaktywnych o nagrodę dyrektora gene- ralnego SW. Terapia trwa tu sześć miesięcy, w su- mie 360 godzin bardzo intensywnych zajęć.

Fragment warsztatów prowadzonych przez psy- chologa Marcina Jankowskiego, z zastosowaniem komunikatu FUKOZ (Fakt. Uczucia. Konsekwencje.

Oczekiwania. Zaplecze.), czyli jak mówić o swoich negatywnych emocjach w związku z czyimś nie- właściwym zachowaniem, nie obrażając innych i zachowując własną godność.

Narkomani siedzą w kręgu. Jeden do drugiego mówi: „Czego się cieszysz?” – co w pewnym sen- sie jest „kopniakiem” pacjenta do pacjenta. Na to reaguje psycholog: – Powiedziałeś do Tomka:

„Czego się cieszysz?”, powiedz to samo, stosując za- sady FUKOZ.

Po chwili wahania pacjent odpowiada: – Śmie- jesz się ze mnie (Fakt). Jestem narażony na stres i jest mi głupio przed innymi (Uczucia). W konse- kwencji zacznę się jąkać (Konsekwencje). Mam na- dzieję, że już więcej nie będziesz śmiał się ze mnie (Oczekiwania). Bo razem jesteśmy na celi (Zaple- cze).

– Na żywo wykonany FUKOZ, brawa! – chwali psycholog. Młodzi uzależnieni od ćpania mężczyź- ni klaszczą.

tekst i zdjęcia Agata Pilarska-Jakubczak FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

6

(7)

PSYCHOLOG

O

środki diagnostyczne powstały w 2000 r. de- cyzją ministra sprawiedliwości. Celem ich działalności jest poznanie człowieka pozbawio- nego wolności, rozpoznanie jego deficytów, chorób, problemów psychicznych czy innych ograniczeń.

Wynikiem tego powinno być skierowanie go do ta- kiej jednostki penitencjarnej, która w maksymalny sposób, mając na uwadze jego możliwości, przyczy- ni się do poprawy osadzonego i umożliwi po zakoń- czeniu kary skuteczną readaptację w społeczeństwie.

Na badania diagnostyczne kierowane są osoby po- zbawione wolności, które należą do jednej z kate- gorii określonej w przepisach (szczegóły w ramce) oraz te, których zachowanie wskazuje na potrzebę dodatkowych badań. Pierwszy kontakt z psycholo- giem następuje po osadzeniu. Ważną rolę pełnią wy- chowawcy, którzy poprzez częste kontakty z więź- niem mają szansę wychwycić nieprawidłowości w je- go zachowaniu.

Jak to działa

– Czekając na badania osadzeni korzystają z do- stępnej oferty bibliotecznej, regulaminowych spa- cerów. Oglądają TV albo grają w ping-ponga w świetlicy. Niektórzy malują, rzeźbią, budują mo- dele – informuje kpt. Joanna Salamończyk, psycho- log, kierownik Ośrodka Diagnostycznego AŚ War- szawa-Białołęka. – Czas oczekiwania na badania (na- wet do czterech miesięcy) sprzyja poddaniu bada- nego wnikliwej obserwacji. W naszym ośrodku prze- bywają obecnie 53 osoby. Pracuje z nimi jeden wy- chowawca, i dwóch psychologów. Na zlecenie przy- chodzi też lekarz psychiatra – dodaje pani Joanna.

Wychowawca i kierowniczka zajmują się też spra- wami bieżącymi skazanych: prośby, listy, załatwia- nie dokumentów itp. Pracy jest dużo. W ciągu ro- ku przez ten ośrodek przewija się ok. 200 osób. Nie ma oddzielnych ośrodków diagnostycznych dla ko- biet, badania przechodzą w jednostkach penitencjar- nych dla nich przeznaczonych. W warszawskim okręgowym inspektoracie SW jest to AŚ Grochów.

Więźniowie, trafiający do ośrodka diagnostyczne- go powinni przychodzić z kompletem dokumenta- cji medyczno-psychologicznej. Problemem są wyklu- czające się wzajemnie opinie psychiatryczne lub na- wet ich brak. Zdarza się, że sądy nie przesyłają na czas dokumentów, bywa, że trzeba się o nie upo- minać. Psycholodzy proszą o uzupełnienie, to uła- twia diagnozę – Nie musimy wtedy błądzić po omac- ku, możemy posiłkować się wstępnymi obserwacja- mi innych specjalistów – uzupełnia psycholog Be- ata Rożek także z Ośrodka Diagnostycznego AŚ Bia- łołęka.

– Ogromną rolę odgrywają opinie z różnych pla- cówek resocjalizacyjnych i wychowawczych, doty- czące funkcjonowania więźnia przed zatrzymaniem.

Pozwalają na weryfikację uzyskiwanych informacji i czasem wstępne ukierunkowanie diagnozy. Są istotne dla przygotowania rzetelnego orzeczenia psy- chologiczno-penitencjarnego – wyjaśnia pani Joan- na. I dodaje: – Problemy mamy także z opiniami z domów dziecka, domów poprawczych i od kura- torów.

Zbadać, poznać, określić

Badania trwają nie dłużej niż dwa tygodnie. Pierw- szego dnia psycholog przyjmujący przeprowadza z nowo przyjętą osobą rozmowę wstępną. Informu- je o celu pobytu, prawach i obowiązkach. – Podczas tej rozmowy można dowiedzieć się czy dana osoba

ma problem alkoholowy, narkotykowy, czy była le- czona psychiatrycznie. Można rozpoznać deficyty in- telektualne, zaburzenia zachowania – agresję, au- toagresje – wyjaśnia pani psycholog.

Jako pierwszy robiony jest test na inteligencję J. C.

Ravena. Przy podejrzeniu deficytu intelektu – We- chslera. Gdy coś wskazuje na zaburzenia organicz- ne, bada się osadzonego np. testem Bentona. Na- stępnie sprawdzana jest osobowość, np. Diagno- stycznym Kwestionariuszem Osobowości, będącym polską wersją amerykańskiego testu 566 pytań.

U badanych dominuje osobowość dyssocjalna, w przypadku przestępców młodocianych przede wszystkim niedojrzałość emocjonalna i społeczna.

W badaniach wychodzą organiczne uszkodzenia mó- zgu, co może np. oznaczać padaczkę.

Testy projekcyjne pomagają w badaniach osobo- wości i popędów. Są to np. testy drzewa – Kocha czy Szondiego. – Szukamy aktualnych problemów i potrzeb, ewentualnie cech depresyjnych. Oprócz testów ważna a czasami decydująca o treści diagno- zy jest rozmowa z więźniem, wywiad kliniczny – mó- wi kierowniczka ośrodka.

Po zakończeniu badań i sformułowaniu opinii, ba- dany zapoznaje się z jej treścią (z wyjątkiem zale- ceń dla wychowawców). Może wtedy zaproponować korektę, jeśli nie zgadzają się fakty lub został źle zrozumiany. – Część badanych próbuje nami ma- nipulować, ale wiemy, że ta właściwość jest cechą osobowości dyssocjalnej – uzupełnia pani Beata.

Przypadków agresji wobec pracowników jest niewie- le. Finalnym efektem badań jest powstanie orzecze- nia psychologiczno-penitencjarnego.

Pierwszy krok

Diagnoza penitencjarna jest jednym z pierwszych kroków w pracy resocjalizacyjnej ze skazanym.

– Dzięki niej można otrzymać wiele informacji na te- mat przyczyn demoralizacji i wykolejenia społecz- nego skazanego oraz podatności na działania tera- peutyczne, wychowawcze czy psychokorekcyjne – mówi pani Joanna. Możliwe jest wyłonienie osób, wobec których należy stosować oddziaływania spe- cjalistyczne, takich, które powinny odbywać karę w systemie terapeutycznym (uzależnieni, z zaburze- niami niepsychotycznymi, upośledzeni umysłowo) i oddzielenie ich od tych, które symulują, próbując jak najlepiej „urządzić się” w trakcie odbywania ka- ry. Po wykryciu zaburzeń psychotycznych więźnia kieruje się do oddziału psychiatrycznego.

Ośrodki diagnostyczne działają w każdym z 15 okręgowych inspektoratów SW. Dysponują 493 miejscami. W 2010 r. przebadano w nich ok. 2 345 osób. Wśród badanych blisko 56 proc. stanowili mło- dociani.

Na badania diagnostyczne kierowane są nastę- pujące kategorie osób pozbawionych wolności:

– młodociani którym pozostało co najmniej 6 miesięcy do nabycia praw do ubiegania się o wpz (art. 84§3 kkw);

– osoby ze zdiagnozowanymi zaburzeniami pre- ferencji seksualnych i skazane na podstawie ar- tykułów 197-203 kk w związku z tymi zaburze- niami (art. 96 §1kkw);

– skazani prawomocnymi wyrokami na kary 25 lat lub dożywotniego pozbawienia wolności (§11 rozporządzenia ministra sprawiedliwości z 14 sierpnia 2003 r. w sprawie sposobów prowadze- nia oddziaływań penitencjarnych w zakładach karnych i aresztach śledczych);

– co do których zachodzi podejrzenie koniecz- ności stosowania oddziaływań w warunkach od- działów terapeutycznych dla skazanych z zabu- rzeniami psychicznymi lub upośledzonymi umy- słowo (§11 rozporządzenia z 14 sierpnia);

– sprawiające trudności wychowawcze, silnie zdemoralizowane, szczególnie trudno przystoso- wujące się do warunków i wymagań zakładu (§ 11 rozporządzenia z 14 sierpnia).

Grzegorz Korwin-Szymanowski zdjęcie Piotr Kochański

Diagnoza

Dla osób trafiających po wyroku do jednostek penitencjarnych to trudne doświadczenie. Część bez większych kłopotów adaptuje się do nowych warunków. Inni mogą przysparzać problemów z powodu nałogów, zaburzeń psychicznych czy niedojrzałości spowodowanej młodym wiekiem.

cel

(8)

FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

8

TERAPIA

P

rzez lata zespół funkcjonował sprawnie jak dobrze naoliwiona maszyna, zmiany kadrowe były niewiel- kie, pełną parą szła praca z recydywą. – W powie- trzu czuło się pewność i stabilizację – wspomina dy- rektor jednostki Krzysztof Strzyżewski.

Nieco za ciasna formuła

Mimo tak komfortowej sytuacji, w samym zespole te- rapeutycznym narastała potrzeba zmian. Po ponad de- kadzie pracy na zasadach terapii minnesockiej nadszedł czas na modyfikacje systemu – nie tylko ze względu na postęp wiedzy psychologicznej, ale także konieczność dostosowania praktyki do zmieniających się potrzeb.

W „Atlantisie” przyjęto, że wszyscy pacjenci przecho- dzą przez terapię w podobnym tempie, a tak przecież nie było, chociażby dlatego, że do oddziału trafiali lu- dzie o różnym stopniu motywacji do leczenia. Wciąż ro- sła grupa osób kierowanych na terapię z wyroku sądu, które musiały być przyjmowane w pierwszej kolejno- ści. Gdy jednak pacjenci mieli zerową motywację do poddania się oddziaływaniom korekcyjnym, jedno z podstawowych założeń modelu minnesockiego – do- browolność leczenia – traciło rację bytu.

Ponadto do oddziału trafiały osoby z zaburzeniami osobowości, ze znacznymi deficytami intelektualnymi i charakterologicznymi oraz uszkodzeniami centralne- go ośrodkowego układu nerwowego. W dotychczaso- wej ofercie brakowało oddziaływań wobec osób kiero- wanych do terapii po raz kolejny, po pobycie na wol- ności, z doświadczeniami powrotu do nałogu lub do za- chowań przestępczych.

Analiza przedstawionych powyżej doświadczeń skło- niła terapeutów do modyfikacji programu. Jej przygo- towanie trwało od marca do sierpnia ubiegłego roku.

Już jesienią w oddziale rozpoczęto pracę według no- wych założeń, sformułowanych w pakiecie o nazwie

„Nowa szansa”. Liczący 240 stron dokument zdobył pierwszą nagrodę w konkursie na program terapeutycz- ny dla uzależnionych rozpisanym przez dyrektora ge- neralnego SW (pisaliśmy o tym w „Forum Penitencjar- nym” nr 2/2011). W Barczewie wyróżnionym progra- mem objęto grupę pierwszy raz karanych. Wiosną do- łączą do nich także recydywiści, którzy na razie prze- chodzą terapię z systematycznie wprowadzanymi mo- dyfikacjami. W oddziale są dwa mniejsze zespoły, ale mogące się nawzajem zastępować.

Rekonstrukcja idei

Ogłoszenie konkursu zbiegło się z zamiarem powięk- szenia oddziału terapeutycznego dla recydywistów o część przeznaczoną dla pierwszy raz karanych (ru- szył 26 kwietnia 2010 r.). – O konkursie dowiedzieli- śmy się z ogłoszenia zamieszczonego w „Forum Peni- tencjarnym” – mówi dyrektor Strzyżewski. – Okazało się, że wcześniej mój zastępca omówił tę informację z ówczesną kierowniczką oddziału Agatą Potkaj. Uzna- ła ona, że zespół stworzy nowy program na potrzeby powiększanego oddziału terapeutycznego.

– Chcieliśmy udoskonalić to, co robimy od lat – do- daje psycholog Anna Ostrowska. – Czuliśmy, że po la- tach stosowania, dotychczasowa formuła w naturalny sposób się wypala.

Do tego, co sprawdziło się przez ponad dekadę, do- dano nowe rozwiązania. Uwzględniono najnowsze do- niesienia naukowe, w tym przede wszystkim transte- oretyczny model zmiany autorstwa J. Prochaski, J. Nor- crossa i C. Diclemente. Zdaniem praktyków z Barcze- wa najlepiej sprawdza się on w stosunku do osadzo- nych uzależnionych od alkoholu, odbywających karę po raz pierwszy i powtórnie karanych.

Z doświadczeń terapeutów wynika, że stadia proce- su zmiany idealnie odzwierciedlają to, co dzieje się w psychice pacjentów przybywających do oddziału.

W zależności od stopnia rozpoznania problemu, z któ- rym tu trafiają, mogą być w stadium prekontemplacji (silnie zaprzeczają problemowi alkoholowemu) lub kon- templacji (są już świadomi swojego problemu, ale wa- hają się z podjęciem decyzji o zmianach). Tacy pacjen- ci wymagają zabiegów motywujących do podjęcia le- czenia. Jeszcze inaczej proces terapeutyczny przebie- ga, gdy w oddziale pojawiają się osoby chętne do współpracy, dostrzegające swój problem, chociaż często po nawrotach zakończonych zapiciem, po do- świadczeniach udziału w terapiach.

Nowy program pozwala na oddziaływania stosowne do potrzeb różnych pacjentów. Terapeuta towarzyszy uza- leżnionemu w procesie zmian i je wspiera. – On sam wraz z terapeutą dochodzi do konstatacji, co w jego życiu bę- dzie się działo, gdy pozostanie trzeźwy – wyjaśnia Beata Romanowska, specjalista terapii uzależnień. – Najważ- niejsza jest motywacja do wprowadzenia zmian.

Zgodnie ze sprawdzonym modelem minnesockim pra- ca terapeutyczna przebiega z udziałem zespołu skła- dającego się z psychologów, terapeutów z własnym do- świadczeniem trzeźwości oraz duchownego. To oni są autorami „Nowej szansy”. Tworzyli go wspólnie, usta- lili model teoretyczny i moduły stanowiące konstruk- cję programu. Wykłady odbywają się już nie pięć, a dwa razy w tygodniu. Więcej czasu przeznaczono na zaję- cia praktyczne, pracę w grupach i spotkania indywidu- alne. Terapeuci podzielili się przy redagowaniu treści wykładów (każdy miał do napisania po trzy, tematyka do uzgodnienia), warsztatów i treningów. Nowi specja- liści przyjęci na potrzeby poszerzanego oddziału wnie- śli wiedzę i umiejętności zdobyte podczas pracy w wa- runkach wolnościowych.

Zespół skrojony na miarę

Obecnie liczba pacjentów zwiększyła się z 32 do 62.

Obsada etatowa oddziału wzrosła o trzy osoby. Zespół pracuje w składzie: Andrzej Tankielun (kierownik dzia- łu, specjalista terapii uzależnień w procesie certyfikacyj- nym, 18 lat służby), Anna Ostrowska (psycholog, staż 13 lat), Aneta Krzywicka (psycholog, w służbie 10 lat, od roku w dziale terapeutycznym, wcześniej psycho- log penitencjarny), Anna Mounier (psycholog, staż 4 la- ta), Ryszard Brzozowski (instruktor terapii uzależ- nień, 19-letni staż w dziale), pastor Piotr Mendroch (od 17 lat w dziale, specjalista terapii uzależnień). Półtora ro- ku temu dołączył Robert Banasewicz, instruktor terapii uzależnień, a pół roku później – Edyta Metelska, psycho- log, specjalista terapii uzależnień oraz Beata Romanow- ska, certyfikowany specjalista terapii uzależnień. W od- dziale pracuje dwoje wychowawców: Iwona Matyjas-

Oddział nowej szansy

Oddział terapeutyczny dla alkoholików w Barczewie jako drugi w kraju rozpoczął pracę zgodnie z nowatorskim w latach 90. programem leczenia uzależnień „Atlantis”.

Dziś znowu jest w awangardzie, dzięki autorskiemu

programowi „Nowa szansa”.

(9)

TERAPIA

-Chojnowska (ukończone szkolenie ART) oraz Krzysztof Czekotowski (po studium pomocy psychologicznej).

Wiedza i doświadczenie zespołu terapeutycznego po- zwoliły na wzbogacenie dotychczasowego programu, bo nikt tu nie kwestionuje praktycznej przydatności „Atlan- tisa”. Konieczna jest jednak zmiana optyki patrzenia na pa- cjenta. Punktem wyjścia powinny być przede wszystkim jego zasoby, możliwości, atuty, a więc te elementy, na któ- rych może oprzeć się proces terapeutyczny. Bardziej pa- trzy się na mocne strony, od jakich może rozpocząć się proces zmian w pacjencie. Co więcej, problem nałogu al- koholowego lub coraz częściej uzależnienie krzyżowe (al- kohol, narkotyki, leki) nie jest jedynym problemem, nad którym pracuje się w trakcie terapii.

Realizowany obecnie program oparty jest na trans- teoretycznym modelu zmiany, z uwzględnieniem min- nesockiego modelu uzależnień, elementu społeczności terapeutycznej i terapii krótkoterminowej.

Leczenie słowem

Pastor kościoła ewangelicko-auksburskiego Piotr Mendroch przygotował moduł duchowy terapii. Dwa, trzy razy w tygodniu pracuje z uzależnionymi. Znają go w oddziale od 17 lat. – Ludzie potrzebują wysłuchania – mówi. – Większość znajduje się tu dlatego, że kie- dyś zabrakło kogoś, kto by poświecił uwagę ich słowom.

Nie prowadzę misji dla konkretnego kościoła. Chodzi mi o to, by pacjenci zrozumieli, że składają się nie tyl- ko z ciała, ale też z duszy, o którą tak jak o ciało trze- ba dbać. Temu służą rozmowy, wykłady, praca w gru- pie. Pastor Piotr prowadzi też swoje działania w innych więzieniach i na wolności, bo tam są osoby, z którymi pracował w oddziale.

Terapeuta uzależnień Ryszard Brzozowski od 25 lat wła- snym przykładem udowadnia, że można wytrwać w trzeź- wości. Od początku „Atlantisu” jest w oddziale. – Tera- pia to początek, to rozmrożenie wierzchołka góry lodo- wej – mówi Brzozowski. Ma wieloletni kontakt z dawny- mi podopiecznymi. Trzy razy w tygodniu spotyka się z pa- cjentami, prowadzi rozmowy indywidualne, wykłady, pra- cuje z grupą zadaniową. Przygotował konspekt pracy nad nawrotami choroby alkoholowej, ich skutkami dla pa- cjenta i jego otoczenia. Ale niemniej ważne jest zerwa- nie z dotychczasowym środowiskiem, bo – jak przekonał się na swoim przykładzie – dopiero to pozwala żyć w trzeź- wości. Ryszard Brzozowski jest najmocniej zaangażowa- ny w organizację mitingów AA, dobrze sprawdzonych przez lata realizacji programu „Atlantis”. Dla pacjentów całego oddziału odbywają się one raz w tygodniu. Co kwartał organizowany jest też miting otwarty z udziałem osób, które już wyszły na wolność. Bywają tu przedsta- wiciele Fundacji „Sławek”, której nazwa wywodzi się od leczonego w Barczewie pacjenta. Przyjeżdżają rodzi- ny. Najbliższe takie spotkanie odbędzie się 19 marca, więc kierownik oddziału wysyła dziś zaproszenia. Zazwyczaj w mitingach uczestniczy od 120 do 130 osób.

Robert Banasiewicz, mający za sobą pracę w modelu społecznościowym z narkomanami, jako novum zapro- ponował elementy społeczności terapeutycznej. W prak- tyce oznacza to, że każdy dzień terapii rozpoczyna się i kończy spotkaniem całego oddziału, co służy integracji pacjentów. Każdy z nich może się odnieść do tego, co się wydarzyło, jakie ma przemyślenia, odczucia, refleksje. Mo- że też mówić o swoich oczekiwaniach. Podczas porannych spotkań wita się w gronie nowych pacjentów i żegna po zakończeniu terapii na zakończenie dnia.

Jednego z lutowych dni głównym motywem jest…

hałas spowodowany pracami remontowymi na oddzia- le. Co druga osoba na to narzeka. Inne wypowiadają się na tematy bardziej osobiste. Jeden z pacjentów skar- ży się na marne samopoczucie psychiczne i brak kon- taktu z rodziną, inny cieszy się listem z wolności.

Utrwalić to, co dobre

Jak podkreśla psycholog Anna Mounier, najważniejszym elementem leczenia jest nawiązanie prawidłowej relacji pacjent – terapeuta opartej na otwartości, empatii i na- dziei dla pacjenta. Stosowane są elementy terapii krót- koterminowej skoncentrowanej na rozwiązywaniu bieżą- cych problemów. W tym interdyscyplinarnym zespole są dwie osoby, które ukończyły warsztaty terapii krótkoter- minowej i dzielą się swoją wiedzą z kolegami. Każdy z kil- ku psychologów ma swoich 10 pacjentów indywidualnych,

niezależnie od prowadzenia wykładów oraz zajęć grupo- wych. Terapeuci starają się uświadomić pacjentowi, co złego stało się w jego życiu w związku z piciem, co stra- cił i co w tej sytuacji może zrobić.

– Stosujemy relację opartą na współdziałaniu. Cza- sami jest to relacja opiekuńcza, gdy pacjent ma defi- cyty organiczne – tłumaczy Aneta Krzywicka, dawniej psycholog penitencjarny w jednostce. – Pamiętamy też, by po wyjściu nie wrócił on na melinę, by na wolności mógł trzeźwieć w sprzyjających warunkach.

Pacjenci uczestniczą w wykładach, oglądają filmy edu- kacyjne. W zależności od potrzeb i możliwości oraz w za- leżności od stopnia zmotywowania do leczenia należą do grupy wstępnej, edukacyjno-motywacyjnej lub za- daniowej. Pracują w grupie zapobiegania nawrotom, nad duchowością, nad złością i poczuciem własnej war- tości, uczą się jak odmawiać picia, nabywają umiejęt- ności potrzebnych do trzeźwego życia. Od niedawna uczestniczą w treningu zastępowania agresji, który pro- wadzi Iwona Matyjas-Chojnowska.

– Kiedyś wszyscy pacjenci mieli działać według tych samych reguł, dominował nacisk zewnętrzny nad oso- bistą refleksją pacjentów – mówi Anna Ostrowska.

– Dziś jesteśmy zorientowani na stymulowanie w pa- cjentach pożądanych zmian, które doprowadzą ich do życia w trzeźwości. Leczenie ma charakter progre- sywny, ale jeśli pacjent nie sprosta grupie zadaniowej, wraca do motywacyjnej. W każdym momencie może też awansować do grupy zadaniowej, o ile pomyślnie przej- dzie zajęcia edukacyjne i nauczy się pracy w zespole terapeutycznym, i co najistotniejsze nie ma już proble- mu z dostrzeżeniem swojego uzależnienia.

Tydzień kończy się w czwartek

W czwartki wszyscy członkowie zespołu spotykają się na cotygodniowym zebraniu. Wspólnie planowane są za- jęcia na kolejny tydzień. Większość czasu zajmuje za- zwyczaj rozmowa o postępach pacjentów w terapii. Dziś jest podobnie. Jak mówi Aneta Krzywicka, jeden z pa- cjentów wymaga dodatkowego motywowania, trzeba nad nim jeszcze mocno popracować. Od przyszłego ty- godnia dwie osoby z grupy wstępnej przechodzą do za- daniowej, a jedna kończy program. W najbliższy ponie- działek przeczyta napisaną przez siebie pracę pt. „Co mi dała terapia?” To finałowy element procesu lecze- nia, który miał na celu zmotywowanie do trzeźwego ży- cia na wolności.

Edyta Metelska i Aneta Krzywicka prowadzące gru- pę zadaniową „Odnowa” rozważają przeniesienie jed- nego z pacjentów grupy zaawansowanej w terapii do tej o charakterze motywacyjnym, bo pacjent przedstawia pisemne prace zbyt powierzchowne, co wskazuje, że nie identyfikuje się ze swoim problemem dostatecznie mocno. To nie jest porażka. Czasem bywa tak, że nie- których trzeba dłużej motywować niż innych. Dziś jed- na z grup kontemplacyjno-motywacyjnych wybrała dla siebie nazwę – „Nadzieja”. Do niej właśnie trafi pacjent Edyty i Anety.

tekst i zdjęcia Grażyna Wągiel-Linder

(10)

M

łodszy chorąży Patrycja Melaniuk,

„Czarna” z łódzkiej Grupy Interwen- cyjnej Służby Więziennej, w SW od sze- ściu lat. Pracę zaczęła w dziale ochrony od paczkowni i konwojowania. Potem zo- stała oddziałową, a pół roku temu trafi- ła do GISW. Od 10 lat trenuje samoobro- nę i techniki interwencyjne, od 5 lat jest instruktorem samoobrony w ODK w Su- lejowie. – Panowie są przeważnie zasko- czeni, że będzie ich szkolić kobieta. Ale mnie nie lekceważą, mają okazję zoba- czyć jak 60-kilogramowa funkcjona- riuszka powala na matę 120-kilogramo- wego mężczyznę. Oczywiście, trzeba go najpierw zmiękczyć odpowiednią tech- niką, bo to przecież nie mięśnie są wy- znacznikiem naszych umiejętności.

Pani Patrycja mocno podkreśla, że w służbie mężczyźni i kobiety są sobie równi. Podczas działań i treningów wszy- scy pozostają funkcjonariuszami.

– Po służbie jestem kobietą, w służbie jestem funkcjonariu- szem. Noszę taki sam mundur jak moi koledzy, wykonuję ta- kie same zadania jak oni, do- piero po służbie zakładam szpilki i rozpuszczam włosy.

Jest jedyną kobietą w GISW i przyznaje, że za- stanawiała się nad tym, czy aby na pewno się w tym wszystkim nie zagalopowała, nie wy- rwała, bo gdy-

by to było takie naturalne, to pań w grupach interwencyjnych byłoby przecież więcej.

– W pewnym momencie zadałam sobie py- tanie czy to miejsce dla mnie. Jednak zde- cydowałam, że tu zostaję, że warto, choć w lutym nowe przepisy postawiły mnie przed ścianą, która blokuje możliwości dal- szej drogi awansowania. W nowym taryfi- katorze nie ma stanowiska funkcjonariusza grupy interwencyjnej, jest jedynie szef, a reszta zespołu pozostaje na stanowiskach, z jakimi przyszła do grupy. Czyli ja nadal je- stem oddziałową.

Pani Patrycja skończyła szkołę detekty- wistyczną i wyższe studia pedagogiczne.

Jest młoda, ambitna, wykształcona. Nic dziwnego, że chce się rozwijać i awanso- wać. Ma nadzieje, że w odpowiednim cza- sie zostanie to zauważone i docenione. Te- raz robi to, co lubi i co ją od dawna w ży- ciu interesuje. Zachęca inne funkcjona- riuszki do pracy w GISW. – Już podczas testów kwalifikacyjnych zauważyłam, że dziewczyny tłumami tu nie idą. Może nie czują, że mogą coś takiego robić, może przerażają je testy, które na przykład mnie nie sprawiły problemu. Naprawdę nie tyl- ko duży, umięśniony facet ma prawo pró- bować, drobna kobieta potrafi być rów- nie mocna. Panie powinny być w GISW, bo są w takich grupach potrzebne. Prze- cież w każdym okręgu jest więzienie, w którym osadzonymi są kobiety i tam funkcjonariuszki są tym bardziej przydat- ne. Poza tym mało kto spodziewa się ko- biety w czasie interwencji.

Sama mówi jednak głośno i zdecydo- wanie, że zawsze lepiej pracuje jej się z mężczyznami. – To wynika chyba z nie- zdrowej rywalizacji między kobietami.

W otoczeniu panów nie muszę się przej- mować, że się dzisiaj nie umalowałam, bo to nie ma dla nich znaczenia, a ko- bieta na pewno zauważy i zaraz skomen- tuje, niekoniecznie przy mnie. Podkre- śla jednak, że w służbie panie są nieoce- nione. Do wielu spraw podchodzą nie si- łowo, a intelektualnie. Są psychicznie sil- niejsze od mężczyzn i mają dużą fizycz- ną odporność na ból. – Ale tak napraw- dę niezależnie od płci ważne są umiejęt-

ności. Każdy z nas jest dobry w czymś innym i dlatego świetnie się uzupełnia- my. Tak jest w mojej grupie. Niejedno- krotnie koledzy wspierali mnie dopingu- jąc: co ty „Czarna” nie dasz rady? Dasz radę! Nigdy nie usłyszałam: odejdź, od- suń się, my to zrobimy lepiej. Mamy ze sobą dobre relacje. Wspieramy się i mo- bilizujemy. Pracujemy razem od ponie- działku do piątku, po osiem godzin, więc poznajemy swoje wady i zalety, uczymy się nawzajem tolerować i szanować. To są całe godziny treningów, technik sa- moobrony, godziny pracy z bronią, mo- zolne czynności, które nas doskonalą.

W grupie poza „Czarną” jest jeszcze 15 funkcjonariuszy. – Ten układ można po- równać do rodzinnego, w którym wszy- scy się kochają, ale zgrzyty też są. I do- brze, bo one pozwalają się nam nadal wzajemnie poznawać. Bez względu na płeć musimy wiedzieć, że możemy so- bie ufać, co jest bardzo ważne w akcji.

Nie patrzymy na siebie w sposób seksu- alny, granice zostały ustalone od począt- ku. Moi koledzy są jednak przyzwycza- jeni do pewnych dżentelmeńskich zacho- wań, które przenoszą z domu do służby.

Czasem więc powiedzą mi coś miłego, przepuszczą w drzwiach, to się zdarza.

Stara się oddzielać życie zawodowe od prywatnego, ale trudno tak całkowi- cie się odciąć i wtedy ważne jest odre- agowanie, wsparcie w rodzinie, relaks.

– Moje sposoby na stres to: dobra książ- ka, muzyka, solarium, spacer, rozmowa z przyjaciółmi i zabawy z synem. Naj- bliżsi są bardzo tolerancyjni wobec czę- stych wyjazdów pani Patrycji na szko- lenia, zgrupowania, kursy. – Rodzina wspiera mnie, motywuje, pomaga. Bez pomocy, zwłaszcza mamy, nie osiągnę- łabym tego wszystkiego. Mój życiowy partner też jest funkcjonariuszem, nikt nie potrafi mi udzielić tak trafnych rad dotyczących służby jak on. Syn, kiedy na niego patrzę, uświadamia mi każde- go dnia, że muszę być silna, twarda i mimo różnych przeszkód iść do przo- du. Chcę być dla niego autorytetem. To kolejny mężczyzna w moim otoczeniu, ale patrzę na niego oczami mamy, a to spojrzenie jest zupełnie inne, niż spoj- rzenie funkcjonariuszki.

KOBIETĄ BYĆ... W SŁUŻBIE I PO

Dzisiaj kwatermistrz, dyrektor okręgu lub więzienia czy zamaskowana postać z GISW to właśnie kobieta. Same też

o sobie mówią, że w pracy są po prostu funkcjonariuszkami. Po pracy wkładają buty na wysokich obcasach albo fartuch kuchenny, albo rękawiczki i idą z dziećmi lepić bałwana. Mają swoje pasje i swoje życie po służbie.

Funkcjonariusze o funkcjonariuszkach mówią różnie. Jedni są głęboko przekonani, że to praca nie dla bab, drudzy wprost przeciwnie, doceniają ogromną przydatność pań i ich kompetencje. Niektórzy niechętnie widzą je na stanowiskach kierowniczych, według innych – kobieta-szef łagodzi obyczaje. Jedno jest pewne – funkcjo- nariuszek przybywa. Dane z końca grudnia 2010 r. wskazują, że jest ich 4 559, czyli 16,49 proc. wszystkich funkcjonariuszy SW. Dziesięć lat wcześniej było ich 3 231, co stanowiło 14,69 proc. W ubiegłym roku powstała Rada ds. Kobiet, która ma za zadanie m.in. eliminować skutki naruszania zasady równego traktowania ze względu na płeć funkcjonariuszy i pracowników SW. Póki co nie ma wśród kobiet w służbie generałów, ale są np. cztery panie pułkownik, 556 pań w stopniu kapitana, 1 741 młodszych chorążych i 223 kaprali. Co ciekawe, wszystkie nasze rozmówczynie były jednomyślne w dwóch sprawach: po pierwsze – kobiet funkcjonariuszek powinno być więcej, bo się w tej pracy doskonale sprawdzają; po drugie, każda z nich zdecydowanie woli pracować… z mężczyznami. Powiedziały nam dlaczego.

Służba jest kobietą

Szpilki wkładam po pracy

FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

(11)

KOBIETĄ BYĆ... W SŁUŻBIE I PO

K

apitan Małgorzata Kozicz, kwater- mistrz w Zakładzie Karnym w War- szawie Białołęce, na służbie od 14 lat.

Pracę zaczynała na oddziale ówczesnej tzw. eski ZK w Grudziądzu. Po siedmiu latach przeniosła się na rok do Warsza- wy do Aresztu Śledczego na Grocho- wie, a stamtąd na Białołękę, gdzie od dwóch lat jest kierownikiem działu kwatermistrzowskiego. – Taka konkret- na praca najbardziej mi odpowiada.

Niestety, przyjęło się, że kwatermi- strzem jest zazwyczaj mężczyzna, więc kiedyś odbieram telefon i w słuchaw- ce słyszę pytanie zdziwionej kobiety:

a to pani nie jest mężczyzną? No nie jestem – mówię, ale całkiem fajna ze mnie kobieta, może pani powie o co chodzi i da mi szansę pomóc.

Pani Małgorzata właściwie nie wie, czemu kobieta kwatermistrz to taka rzadkość. Rozumie, że to stanowisko zwykle kojarzy się z logistyką, z budo- wami, remontami, pomiarami. – Ale przecież kierownik zawiaduje ludźmi, często fachowcami, którzy się znają na czymś konkretnym. Jego rola nie po- lega tylko na tym, żeby budować domy czy prowadzić linie energetyczne. Kie- rownik nie musi znać się na wszystkim najlepiej, ale powinien wiedzieć, jak znaleźć odpowiedniego specjalistę. Ko- bieta kwatermistrz to tak samo dobre rozwiązanie, jak kwatermistrz mężczy- zna. Kobiety równie dobrze sprawdza- ją się w zarządzaniu, w rozmowach, w negocjowaniu umów i cen. Więcej, my nie jesteśmy tak sztywne, lecz bar- dziej plastyczne, potrafimy słuchać i być świetnymi mediatorami.

Łzawe filmy i rodzina

REKLAMA

(12)

FORUM PENITENCJARNE  NR 03 (154), MARZEC 2011

12

KOBIETĄ BYĆ... W SŁUŻBIE I PO

Konkretna praca, oparta na przepisach, na sprawach, które są do załatwienia od- powiada charakterowi pani Małgorzaty.

Z wykształcenia jest pedagogiem i uwa- ża, że to pomaga jej w kontaktach ze współpracownikami. – Ale szefa wolę mieć mężczyznę. W dodatku mój dyrek- tor też był dawniej kwatermistrzem, więc całkowicie mnie rozumie. Nie musimy niepotrzebnie dyskutować, bo on mówi bardzo czytelnie, jasno i krótko. Czasa- mi rozumiemy się bez słów.

Wśród innych kwatermistrzów – mężczyzn czuje się całkiem spokoj- nie. – Bo ja jestem taki typ kobiecy pół- męski, w dodatku lubię swoją pracę.

Wyobrażając sobie kiedyś dobrego sze- fa, zawsze chciałam, żeby był taki, ja- ka ja staram się być. Nie wiem czy to mi się do końca udaje, ale ten idealny przełożony miał być zaangażowany, konsekwentny i sprawiedliwy. Mówią o mnie, że jestem konkretna i troszecz- kę pyskata, że potrafię powiedzieć to co myślę, ale też uszanować cudze ar- gumenty.

Jako funkcjonariuszka nigdy nie od- czuła gorszego traktowania ze strony in- nych funkcjonariuszy, za to od kobiety – kierowniczki, owszem. – Dawała

nam, swoim podwładnym – funkcjona- riuszkom odczuć różnicę. Byłyśmy trak- towane gorzej od mężczyzn, nierówno, czułyśmy, że oni mają lepiej, a my do- stajemy więcej pracy, i na nas skupia się całe jej niezadowolenie. Przykro mnie, kobiecie mówić tak o innej, w końcu sama mam podwładne i nie ma dla mnie znaczenia, czy są szczuplejsze i zgrabniejsze. Nie mam takich proble- mów, mam za to pokorę do życia i dy- stans do samej siebie. Lubię patrzeć jak w moim zespole kobiety i mężczyźni współpracują, pomagają sobie i uczą się od siebie nawzajem. To moje dobre miejsce i dobrzy ludzie wokół. Ci moi są wyjątkowi, widzę w nich przyszłość Służby Więziennej.

Na stres pani Małgorzata ma swoje sposoby. Ogląda łzawe filmy. – Biorę z fabuły coś na siebie i taka żałość mnie ogarnia, że wszystkie problemy sobie naraz wypłaczę, a płakać mogę napraw- dę długo. I tak odreagowuję. Wkrótce bronię pracę podyplomową na Uniwer- sytecie Warszawskim. Tematem jest właśnie stres. Założyłam sobie, że funkcjonariusze odreagowują go pijąc alkohol, a w trakcie badań okazało się, że jednak nie to im głównie „pomaga”,

a rodzina i przyjaciele. To pocieszają- ce, że ludzie szukają ukojenia w rozmo- wie, a nie tylko w piciu. Jednocześnie z badań wynika, że najbardziej streso- gennym czynnikiem jest przełożony. Nie osadzony, tylko przełożony. A przecież my, funkcjonariusze powinniśmy się trzymać razem. Fajnie jest, kiedy czu- je się respekt do szefa, a nie boi się go.

Strach rozwija stres.

Stara się, żeby dom i praca były na róż- nych płaszczyznach, ale im więcej lat służby, tym częściej wkracza ona do do- mowej enklawy. – A ja w domu uwiel- biam się realizować rodzinnie! W pracy konkretna, w domu mięknę przy dziec- ku. Męża też mam wojskowego i często potrzebuję mu się wygadać. Z niego też zresztą gaduła. Rozmowa odstresowuje mnie lepiej niż wszelkie sporty. Poza tym mój synek to taki mały bączek i jak mnie tak zakręci i wciągnie w zabawę, to za- pominam o przykrych sytuacjach. Synek mówi kolegom w przedszkolu, że jestem policjantką, która pracuje w więzieniu.

To się bierze z braku świadomości na- szej służby. Mało się o niej mówi w me- diach. Za strażnika więziennego nikt się nawet nie przebierze na bal karnawało- wy. Prędzej za złodzieja.

M

ajor Renata Niziołek, dyrektor Aresztu Śledczego w Krakowie- Podgórzu, w służbie od 15 lat. Pierw- szy kontakt z SW miała w czasach stu- denckich, podczas analizy psychologicz- nej funkcjonariuszy wypalonych zawo- dowo. – Przy tej okazji poznałam spe- cyfikę służby, nie tylko od strony sfor- malizowanej, ale też problemów pracu- jących tam ludzi i ich reakcji na różne sytuacje. Badania przeprowadzałam w największym krakowskim więzieniu na ul. Montelupich i te właśnie do- świadczenia spowodowały, że ta praca mnie zaintrygowała. Pomyślałam, że to takie zawodowe wyzwanie: co zrobić, żeby dobrze pracować i za szybko się nie wypalić.

Zaraz po studiach została zatrudnio- na jako psycholog i wychowawca w Za- kładzie Karnym w Nowej Hucie. Praco- wała głównie z kobietami. Po 12 latach trafiła na rok do Okręgowego Inspek- toratu SW. Dwa lata temu została dy- rektorem Aresztu Śledczego w Krako- wie-Podgórzu. Poza nią w całym wię- zieniu żadna funkcjonariuszka nie zaj- muje kierowniczego stanowiska. – Mo- ją rolą przy doborze kierowników jest patrzenie nie na płeć, tylko na kompe- tencje i cechy osobowościowe. Ale uważam, że jeśli kobieta ma takie pre- dyspozycje, to jak najbardziej powinna być szefem. Walczę ze stereotypami mówiącymi, że jeśli w jednostce osadzo- nymi są mężczyźni, to kierownikami

muszą czy powinni być mężczyźni, bo tylko oni znają najlepiej ich problemy.

Wiem z doświadczenia, że gdy takim kierownikiem jest funkcjonariuszka, to kontakt z osadzonymi jest inny. Kobie- ta łagodzi obyczaje, często wydobywa z osadzonych coś wartościowego, w pewnych sytuacjach te relacje są bar- dziej otwarte, co sprzyja procesowi re- socjalizacji.

Pani Renata jest pewna, że zarówno w przypadku kobiet, jak i mężczyzn płeć nie determinuje kompetencji. W swo- im okręgu jest jedyną kobietą – dyrek- torem, ale z innymi funkcjonariuszami – dyrektorami bardzo dobrze się doga- duje. Od początku pracy w służbie, nie- zależnie od stanowiska pani Renacie le- piej się pracowało z mężczyznami. Za- znacza, że kobiety często bywają w pra- cy bardziej rzetelne, dokładne i termi- nowe, ale oprócz pracy i relacji ściśle za- wodowych, są jeszcze te międzyludzkie.

– I w tej sferze, powiem brutalnie, pa- nowie są bardziej prości i pewne rze- czy przyjmują takimi, jakie one są, a ko- biety mają tendencje do komplikowa- nia rzeczywistości. Tylko, że to już nie jest charakterystyczne dla kobiet w wię- ziennictwie, ale dla kobiet w ogóle.

Pani Renata podchodzi do każdej pro- pozycji zmiany stanowiska pracy jak do kolejnego wyzwania. Jednak zawsze zastanawia się, czy jej kompetencje i oso- bowość pozwalają, żeby chociaż spróbo- wać sprawdzić się w nowym miejscu. Lu- bi te wyzwania, bo poznaje nowych lu- dzi, wprowadza pewne udoskonalenia i robi coś po swojemu. A że zawsze od- powiadała jej praca z ludźmi, chociaż – jak podkreśla – więzienie jest pod każ- dym względem trudniejszym miejscem pracy, to teraz spełnia się zawodowo.

Choć na początku, kiedy więźniowie do- wiedzieli się, że będą mieli kobietę dy- rektora, myśleli, że z nią więcej załatwią, że będzie łagodniejsza, miękka. – Nieste- ty, pomylili się co do mnie. Sprawdzali czy mogą sobie na coś więcej pozwolić, ale szybko zobaczyli, że nie mogą. Ze mną pewne rzeczy jest nawet trudniej

Nie płeć decyduje

(13)

załatwić. Współpracownicy nie dali się zwieść blond lokom i szczupłej sylwet- ce nowej dyrektor. Nie próbowali spraw- dzać, na co mogą sobie wobec niej po- zwolić. – Rzeczywiście taki pierwszy i po- wierzchowny kontakt ze mną może na- suwać myśl, że jestem drobna i niepo- zorna, ale w kontaktach zawodowych, kiedy zaczynam mówić, działać i podej- mować decyzje, widać, że moja postura może tak, ale osobowość, wcale nie jest taka niepozorna. Czasem trzeba być su- rowym i twardym. Konsekwentnym na- leży być zawsze. Ale ważne, żeby nie za-

pominać, że dla współpracowników trzeba być wsparciem.

Jeszcze na studiach usłyszała, że w pracy każdego więziennika bardzo istotna jest rodzina i partner, który po- winien rozumieć powagę służby, i to, że ta praca nie jest tak do końca normal- na, bo wiąże się ze stresem i różnymi dziwnymi, zaskakującymi sytuacjami.

– I albo jest tak, że rodzina wie o tym i potrafi to akceptować, a w trudnych sytuacjach nas wspierać, albo nie ma te- go wsparcia i wtedy funkcjonariuszowi jest dużo trudniej. Ja na szczęście mam

takie wsparcie. Bardzo ważne jest też wsparcie koleżeńskie, bo rodzinie wprawdzie można się pożalić, ale to nie są osoby, które znają służbę od pod- szewki, więc nie można liczyć na ich pełne zrozumienie.

Kiedy pani Renata zaczynała pracę w więzieniu, jej bliskim nie bardzo się to podobało. Zakład karny kojarzyli z miej- scem, gdzie mogą ją spotkać same zagro- żenia. – Dzisiaj, kiedy zauważyli, że za- grożeń raczej nie ma, to się mną bardziej chwalą, niż się mnie wstydzą.

S

tarszy sierżant sztabowy Alina Ja- roszczyk, oddziałowa w Areszcie Śledczym na warszawskim Grochowie jest w służbie ponad 23 lata. Odkąd pa- mięta, zawsze marzyła, żeby mieć mę- ża w mundurze, ale nie przypuszczała, że to ona sama założy mundur.

Pracowała jako telefonistka, samotnie wychowując dwóch synów. Przez kilka- naście lat odrzucała propozycje znajo- mego kadrowego Wincentego Jarosza z Zakładu Karnego w Siedlcach, który namawiał ją, żeby wstąpiła do służby.

– On miał pewność, że ja się do tej pra- cy nadaję. Ale miałam małe dzieci, do aresztu musiałabym dojeżdżać 80 ki- lometrów, więc przez całe lata mówi- łam „nie”. A potem chłopcy podrośli, przestało mnie przerażać wstawanie o trzeciej nad ranem i kilkugodzinna droga do Warszawy.

Służbę zaczęła jako strażnik, dorabia- ła w konwojach, a z czasem została od- działową. Do dzisiaj jest wdzięczna ka- drowemu, że ją namówił do tej pracy.

– Odnalazłam się tutaj. Jak przychodzę na oddział, to żyję. Kocham to co robię.

Współpracownicy trochę sobie żartują:

może byś już poszła na emeryturę, a ja na to, że jeszcze się trochę ze mną po- męczą. Na razie planuję odejść w przy- szłym roku, ale nie na pewno, bo ta pra- ca to kawał mojego życia.

Miłość do służby wcale nie oznacza, że zawsze bywa w niej różowo. Były łzy, kiedy długie lata mijały bez awan- su. Były ciężkie i przykre chwile, ogromny stres, w końcu depresja.

Do tego doszła jeszcze choroba zawo- dowa zespołu cieśni nadgarstka. Na od- dziale dla tymczasowo aresztowanych, gdzie pani Alina przez lata pracowała, było 25 cel i co najmniej cztery razy dziennie musiała je wszystkie otwierać.

– Każdego dnia setki razy przesuwałam zasuwy w drzwiach i nosiłam duże, ciężkie klucze, które na służbie musia- łam mieć stale przy sobie. Po paru la- tach zaczęły drętwieć palce i ręce, po- jawił się ból. Po operacji nie w pełni po- wróciła sprawność manualna dłoni, więc operację drugiej ręki na razie od- wleka. – Cieszę się, bo teraz na nowym oddziale mam przy sobie tylko jeden mały klucz, ale tak jak dawniej, ciągle jestem w ruchu, stale coś robię i wte- dy się mniej skupiam na bólu.

Jak sama przyznaje, ma wśród współ- pracowników trochę niesprawiedliwą opinię, mówiąc łagodnie, bardzo rygo- rystycznej funkcjonariuszki. – Nie lubię słuchać bzdur i bzdur opowiadać, pra- cuję, więc jak się przychodzi do mnie

na oddział do pomocy, to na pewno nie na plotki. Jestem konsekwentna i wy- magająca wobec osadzonych, współpra- cowników i samej siebie. Czy mam w sobie silne cechy mężczyzny? Tak, ale wiem, że nie trzeba ich okazywać. Ko- biety świetnie się w tej służbie spraw- dzają. W stu procentach! Patrząc z punktu widzenia oddziałowej z wie- loletnim doświadczeniem zawodowym, powiem, że kobieta bardziej się nada- je do tej pracy niż mężczyzna, bo jest bardziej odpowiedzialna, systematycz- na, potrafi wszystko zgrać i dopiąć na ostatni guzik. Ma taką życiową prak- tyczność i kobiecą zaradność, którą z co- dzienności przenosi do pracy. Kobiety robią wiele dobrego w tej służbie, są lepszymi mediatorkami, potrafią zała- godzić wiele spraw.

Ale o innych funkcjonariuszkach nie ma bynajmniej tylko dobrej opinii.

– Zauważyłam, że koleżanki z jednego działu potrafią być strasznie zazdrosne i zawistne. Nie tylko o drobiazgi, ale do- słownie o wszystko: o to, że ta druga dostała parę groszy więcej nagrody, o medal, o awans. Czasem myślę, że jedna drugą – gdyby mogła – to by uto- piła w łyżce wody. Przy tym wiedzą do- skonale co może kobietę zaboleć najbar- dziej. Działają często po cichu, za ple-

cami, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy są bardziej bezpośredni.

Pewnie to jeden z powodów, dla któ- rych pani Alina woli mieć szefa mężczy- znę. Chociaż w roli bezpośredniej prze- łożonej dopuszcza kobietę, bo z jedną z funkcjonariuszek-szefów miała bardzo dobry kontakt i świetnie im się współ- pracowało. – Może dlatego, że szefowa była bardzo wymagająca, rygorystyczna i konsekwentna, czyli zupełnie jak ja.

Za przykładem pani Aliny mundur SW nosi także siostra i od niedawna młod- szy z synów. Dzięki niemu wie, że ma- rzenia się spełniają, w końcu ma w do- mu mężczyznę w mundurze. To z nim może szczerze porozmawiać o pracy.

Funkcjonariusz, w dodatku syn, i ma- ma funkcjonariuszka rozumieją pewne sprawy dużo lepiej. Wsparciem jest też życiowy partner, na którego zawsze mo- że liczyć.

Kiedy po służbie pani Alina wraca do domu, odkłada torebkę i idzie wziąć kąpiel. W wannie wypełnionej wodą z pianą wycisza się i zapomina o pra- cy. – Potem, najchętniej leżąc na łóżku włączam moje ulubione polskie seria- le. Już wcześniej, w drodze do domu za- stanawiam się, jakie odcinki dzisiaj bę- dą i co muszę koniecznie zobaczyć. Od- stresowuje mnie już sama myśl o tym, że obejrzę „M jak miłość” czy „Barwy szczęścia”.

teksty i zdjęcia Elżbieta Szlęzak-Kawa

KOBIETĄ BYĆ... W SŁUŻBIE I PO

Barwy szczęścia mam w TV

Referenties

GERELATEERDE DOCUMENTEN

In de winkel lagen ook blanco exemplaren van overeenkomsten die Vos gebruikt voor het aangaan van overeenkomsten van pandbelening (bijlage 5). Op die overeenkomsten staat dat

1 Aanvraag

[r]

Kiedy zapytałem, co się stało, do- rosła córka tej pani odpowiedziała, że wszystko jest w porządku, i że wezwa- ła już karetkę.. Była

w ramach Nad- zwyczajnego Jubileuszu Miłosierdzia udało się zorganizować w Łagiewni- kach Jubileusz Miłosierdzia Służby Więziennej i więźniów, w trakcie któ- rego

Uważa się, że ciemna liczba samo- bójstw może być niewielka, ponieważ w większości takich przypadków zgon następuje przez powieszenie.. Ta regu- ła dotyczy również

fot.. nicza, bo pierwszy patrzy na sprawę obiektywnie, a dru- gi subiektywnie. Skazanemu często się wydaje, że prze- cież spełnia wszystkie przesłanki, więc zasługuje na

Są więc wśród nas tacy, którzy fakt bycia funkcjonariuszem (a w tym przypadku – oficerem) postrzegają przez pryzmat etosu lub – co wydaje się bardziej trafne – wartości,